Kasata Klasztoru OO Bernardynów

Kasata klasztoru OO. Bernardynów w Piotrkowie

Opowieść uczestnika

 

Noc z 27 na 28 listopada 1864 r. (pierwsza niedziela Adwentu) była fatalną dla wszystkich zgromadzeń zakonnych na obszarze tzw. Kongresówki. W czasie tej nocy we wszystkich klasztorach odczytano rozkaz rządowy, głoszący, że od tej chwili kongregacje zakonne zostają skasowane, a klasztory zamknięte. Ci, co nie zdążyli wykonać ślubów zakonnych, tzw. profesji, byli natychmiast zwolnieni, zakonnikom zaś pozwolono dokonać żywota w nielicznych klasztorach, którym przyznano tytuł etatowych lub też nieetatowych, a „pozostawionych do wymarcia”. W ten sposób od 28 listopada opustoszała wielka ilość klasztorów, nieliczne zaś wypełniły się po brzegi zakonnikami, niekiedy nawet nie mogąc ich pomieścić. Miarą tego natłoku może służyć zakon OO. Bernardynów, którzy w prowincji Wielkopolskiej rozporządzając 18-u klasztorami, po skasowaniu ich musiał cisnąć się w 4-ch klasztorach (Koło, Warta,  Widawa i Kazimierz Biskupi).

Był to zakon prawie najliczniejszy i w nim zapanowały najcięższe warunki. O kasacie klasztoru Bernardyńskiego w Piotrkowie naoczny świadek i uczestnik tych wypadków opowiada co następuje:

Klasztor Piotrkowski zaliczał się do poważniejszych wśród innych klasztorów bernardyńskich prowincji Wielkopolskiej, ponieważ mieścił w sobie kursy filozoficzne dla kleryków, którzy po przebyciu nowicjatu w Skępem i gramatyki u św. Anny pod Przyrowem, przechodzili na wyższy kurs studiów – filozofię. Gramatyka była również w klasztorach warszawskich i przasnyskim, a filozofia prócz Piotrkowa jeszcze i w Kaliszu. Te klasztory więc uważane były jako znaczniejsze w porównaniu z innymi, które w gwarze zakonnej nazywano „partykularzem”. Z racji więc kursów filozofii stan liczebny klasztoru Piotrkowskiego musiał być większy, gdyż prócz studiujących kleryków w skład zgromadzenia wchodzili profesorowie, czyli jak ich zwano „lektorzy”. W chwili kasaty skład klasztoru Piotrkowskiego był następujący.

1. Gwardian ks. prof. Rzepka, 2. wikary – ks. Cyryl Malinowski, 3. definitor ks. Korneli Żuchowski; lektorzy: 4. ks. Benon Skórczyński i 5. ks. Czesław Gołębiowski; 6. kaznodzieja niedzielny – ks. Pius Kulczyński, (w święta kazania mówili klerycy), 7 ks. Cyprian Lipiński, będący stale na kapelanii w Dłutowie; i 8. ks. Honoriusz Sienkiewicz na kapelanii w magnackich dobrach Łękawa.

Kleryków było 10-u: 1. Hieronim Domagalski (zmarł jako organista w Jeziorsku), 2. Emilian Grewkowicz (został księdzem). 3. Terencjan Guddat (został księdzem), 4. Stanisław Kulkowski (zmarł przed niedawnym czasem w Lipnie jako cywilny, ale związany ślubami zakonnymi), 5. Innocenty Samowicz (przez Stolicę Apostolską zwolniony od ślubów był urzędnikiem w Kaliszu), 6. Eustachy Wasilewski (dobrowolnie emigrował i zmarł we Francji), 7. Juwenalis Krajewski (zwolniony od  ślubów przez Stolicę Apostolską zmarł w Piotrkowie w 1919 r. jako ostatni z grona zakonników Piotrkowskich), 8. Fidelis Kanorkiewicz, 9. Andrzej Szczęsny (los ich niewiadomy) i 10. Libory Wałczyński (zmarł w Warcie jako obywatel tego miasta).

Braciszków było czterech: 1. Gracjan Frankowski, 2. Lucjan Sadowski – obaj kwestarze i obaj nieobecni w chwili kasaty, 3. Benedykt Kwiatkowski – organista i 4. Ubald Katarzyński – zakrystian. Prócz tego na dewocji mieszkał obywatel Piotrkowa, tercjarz – Seweryn Mikulski (zmarł dawno w Piotrkowie, pochowany przy bardzo licznym udziale duchowieństwa i pobożnych).

 

Klerycy Konwentu OO.Bernardynów w Piotrkowie Tryb.
wywiezieni z klasztoru przez moskali w nocy z dnia 27 na 28 listopada 1864 r. do Warty

Od lewej siedzą: Koczortkiewicz Feliks, Grewkowicz Emilian, Domagalski Hieronim, Guddat Terencjan
stoją: Kulkowski Stanisław, Wałczyński Libory, Samowicz Inocenty, Wasilewski Eustachy, Krajewski Juwenalis.

 

Wieczorem dnia 27 listopada w pierwszą niedzielę adwentu o godz. 8-ej zadzwoniono na „silentium”. Klasztor ucichł, korytarze utonęły w ciemności i tylko w celach tliło się jeszcze samotne i spokojne życie. Opowiadający podaje, że studiując wykłady rozmyślał jednocześnie o wypadkach dopiero co zakończonego dnia. Od południa mianowicie po mieście zaczęły krążyć liczne patrole wojskowe, zajmując niekiedy całą szerokość ulic. Zabroniono zatrzymywania się, przystawania, zbierania się w gromadki, jak to bywa w zwyczaju w niedzielę po nabożeństwie. Ruch w mieście szybko ustał, a od chwili nastania mroku nikomu nie wolno było ukazać się na ulicy. Wobec dogorywającego powstania zarządzenia te nikogo zbytnio nie dziwiły, ale też nikomu na myśl nie przyszło, aby to miało odnosić się do klasztorów. Tymczasem chwila rozstrzygająca była nader bliską. O godzinie 9-ej w korytarzach klasztornych znów rozległ się głos dzwonka, ponieważ brzmiał w porze niezwykłej wywołał opowiadającego na korytarz. Korytarz był oświetlony! Zdumienie przykuło na miejscu biednego kleryka, gdy dojrzał na załamaniu korytarza stojącego żołnierza w pełnym rynsztunku, a obok niego palącą się świecę. Ponieważ dzwonek nie przestawał odzywać się alarmowo, kleryk posunął się zwolna naprzód; – niebawem dojrzał drugiego żołnierza, dalej trzeciego: jednym słowem klasztor wzięto pod straż.

A dzwonek dzwonił nieustannie, zwołując wszystkich do refektarza. Tam też podążył nasz kleryk – zakonnicy byli w komplecie, wśród nich zaś stało dwóch wojskowych z minami na poły groźnymi, na  poły przestraszonymi. Natychmiast jeden z wojskowych począł odczytywać ukaz cesarski (po polsku), z którego obecni dowiedzieli się, że z tą chwilą wszystkie zakony zostają skasowane, klasztory zamknięte, a zakonnicy piotrkowscy będą przeniesieni do Warty. Po odczytaniu „ukazu” oficer czytający zwrócił się do gwardiana i zakonników, wyjaśniając im treść i sens przeczytanego, a potem zażądał od gwardiana, aby ten zarekomendował jednego z pośród księży, który miał pozostać na miejscu. Gwardian wyraził chęć pozostania, na co wszakże otrzymał odpowiedź, że to jest niemożliwe – gwardian pozostać nie może. Wówczas ks. Rzepka wskazał na definitora ks. Żuchowskiego, lecz i na tego nie chciał się zgodzić wojskowy, twierdząc, że ks. Żuchowski jest za stary, dodał przy tym, że jeżeli pozostający O. Bernardyn okaże się w przyszłości nieodpowiednim, odpowiedzialność spadnie na ks. Rzepkę. Pod takim naciskiem gwardian wybrał wreszcie wikarego ks. Malinowskiego i ten też pozostał nadal w Piotrkowie. Ukaz przewidział jeszcze pozostawienie dwóch członków zgromadzenia, którzy pełnili w nim ściśle określone funkcje – pozostali więc organista i zakrystian, a co się tyczy tercjarza Mikulskiego, ten natychmiast został wydalony z klasztoru. Do reszty zakonników wojskowy zwrócił się z rozkazem, aby natychmiast pakowali się, zabierając z sobą to tylko, co jest ich osobistą własnością. Odliczywszy trzech pozostających na miejscu i czterech nieobecnych w klasztorze (2 księży i 2 kwestarzy) do wyjazdu wymieniono 5 księży i 10 kleryków.

Gdy to się działo w klasztorze, w tym samym czasie na przedmieściach Piotrkowa grasowali Kozacy, łapiąc i nakazując podwody i te, nie mówiąc dla kogo, wysyłano pod klasztor. Gdy już zebrała się dostateczna ilość podwód nakazano na nie ładować rzeczy i teraz dopiero spostrzegli zakonnicy w jakich ekwiparzach będą odbywali długą i męczącą podróż. Wszystkie wozy były w deskach, wąziutkie, takie jakie służą do wożenia mierzwy – słomy w nich było tyle, ile furman uznał za stosowne wziąć dla siebie do siedzenia. Na wymówki zakonników furmani odpowiedzieli z żalem, że nie wiedzieli dla kogo podwody są przeznaczone, a sądząc, że do przewozu wojska, co w tym czasie zdarzało się zbyt często, dali co mieli najgorszego.

Pogoda była okropna: wichura zacinała deszczem ze śniegiem, zimno przejmowało do kości; niebo tonęło w czerni, a na ziemi zalegało grząskie błoto. W żadnym domu nie płonęło światło, cicho było przeraźliwie; wszędy zaś stały gęste patrole – snać kasata klasztoru odbyła się pod strachem, że ludność może stawić opór. Ale ludność zanadto już była zgnębiona, a nawet może nie wiedziała dobrze, co właściwie dzieje się w tej chwili, kasata klasztorów odbyła się cicho i podstępnie.

Po załadowaniu wozów, gdy nie pozostało już nic, jak tylko siadać i jechać, gwardjan wezwał jeszcze brać zakonną po raz ostatni do kościoła. Przed ołtarzem Matki Boskiej odśpiewano „Pod Twoją obronę” i to była ostatnia wspólna modlitwa zgromadzenia OO. Bernardynów w Piotrkowie.

Otoczeni oddziałem Kozaków ruszyli wygnańcy w noc ciemną drogą ku kolei, pryncypalną dziś ulicą Kaliską, która w owym czasie wyglądała o wiele skromniej. Między nielicznemi domami zalegały jeszcze łany pól, podczas lata falujące zbożem.

Nad ranem, a raczej rano, bo dopiero około godz. 8-ej, zakonnicy wjeżdżali do Bełchatowa. Spotkał ich zakonnik franciszkanin, który płacząc oświadczył, że sam tylko pozostał w klasztorze, bo oto i jego braci podczas tej nocy wywieziono. W klasztorze franciszkańskim nasi wygnańcy znaleźli przytułek i śniadanie, składające się z mleka i bułek. W Bełchatowie zmieniły się też podwody, ludność miasteczka wiedząc kogo wypadnie im wieźć, postarała się o wygodniejsze pojazdy i lepsze konie. Po śniadaniu więc  zajechały przed klasztor same bryczki i w takiej ilości, że zakonnicy mogli usadowić się po dwóch. Następny etap drogi przez Kluki, Szczerców do Widawy nie dał nic nowego. W Widawie wypadł nocleg – serdeczne przyjęcie zgotowali im bernardyni widawscy, pozostali na miejscu, albowiem klasztor ich uzyskał stopień etatowego, jednego z czterech.

29-o po Mszy ruszono dalej do Sieradza i po bardzo uciążliwej drodze dopiero wieczorem ujrzano to miasto, a gdy ulokowano się w hotelu Augustyńskiego, ktoś dał znać, że w tym samym czasie w innym hotelu zatrzymała się na nocleg gromadka Bernardynów z Kalisza. Porozumiewaniu się zakonników z dwóch klasztorów konwój nie stawiał przeszkód i długo w nocy znajomi i przyjaciele odwiedzali się wspólnie, ale zawsze w towarzystwie kilku Kozaków.

Trzeciego wreszcie dnia, w środę 30 listopada na krótko przed obiadem dowleczono się do Warty i roztasowano się możliwie, ale te warunki niebawem miały się zmienić na gorsze. Skoro bowiem nadciągnęły jeszcze inne zgromadzenia zakonne, przeznaczone do Warty, mianowicie z Przasnysza i Skępego, co nastąpiło dopiero po dwóch dniach, klasztor Warcki wypełnił się po brzegi, a nawet zabrakło dla nich pomieszczenia w celach. I inaczej być nie mogło, skoro dla „partykularza”, jak nazywano takie klasztory, będące miejscem zamieszkania kilku zakonników i braciszków pod wodzą gwardiana, zjechały nagle trzy najliczniejsze zgromadzenia: z Piotrkowa i z Przasnysza, gdzie były studia filozofii i gramatyki i ze Skępego, który to klasztor zawierał nowicjat, jedyny na całą prowincję Wielkopolską. Ogólna ilość osób w klasztorze Warckim dosięgła liczby osiemdziesięciu. Skutki tego okazały się niebawem: po kilku dniach zabrakło pożywienia: co skłoniło miejscowego gwardiana do zrzeczenia się tego stanowiska. Tymczasem sukurs był niedaleko: po kilku dniach zjawił się w klasztorze „naczelnik wojenny” z Kalisza i wydalił z klasztoru wszystkich nowicjuszów w liczbie około 20-u, którzy przybyli w składzie klasztoru Skępskiego i nie byli jeszcze związani ślubami zakonnymi w przeciwieństwie do kleryków studiujących w Piotrkowie i Przasnyszu, którzy zaraz po ukończeniu nowicjatu złożyli śluby zakonne, czyli „profesję”. Dla wynagrodzenia nowicjuszom „straconych korzyści” (sic) naczelnik każdemu z nich od ręki wypłacił 70 rub. na sprawienie sobie cywilnego ubrania. W ten sposób ilość osób w klasztorze zmalała i można już było przystąpić do obioru nowego gwardiana, ale to są już sprawy dalsze, nie mające bezpośredniej łączności z kasatą.

Tutaj zaś jeszcze zaznaczyć wypada, że ostatnim prowincjałem Wielkopolskiej prowincji był O. Zefiryn Zarębski, zamieszkały w klasztorze Czerniakowskim. Ostatnim kustoszem był Pacyfik Ostrowski – gwardian Tykociński. Definitorami aktualnymi czyli czynnymi w liczbie czterech byli: 1. Paschalis Błażejewski – gwardian przasnyski, 2. Dionizy Czaszkowski – I lektor teologii w Warszawie, 3. Bonifacjan Baryłkiewicz – gwardian w Skępem, Alojzy Kaniewski – gwardian w Warcie.

dr Stefan Krajewski


Tekst opublikowany w 19 numerze „Kroniki Diecezji Kujawsko-Kaliskiej” z 1925 r. na s. 354–358. 
Autor Stefan Krajewski był naocznym świadkiem kasatu jako kleryk Juwenalis.